poniedziałek, 17 listopada 2014

Jesień smaków po krakowsku


W podróżach najbardziej lubię to, że uruchamiają wszystkie zmysły. A jeśli o zmysły chodzi, to nic ich tak nie pobudza jak jedzenie! Wbrew pozorom to nie tylko zmysł smaku - liczy się też sposób podania, unoszący się już od progu kawiarni zapach prażonej kawy, czy szelest zawijanej torebki ze słodyczami. Tyle zmysłowych rozkoszy! *

I choć wakacje już dawno za nami, ja właśnie w takie szare, jesienne wieczory uwielbiam sycić się wspomnieniem tamtych zapachów, widoków i dźwięków, dlatego dziś zabieram Was w mini-podróż kulinarną do Krakowa. :)






Moje wakacyjne zwiedzanie architektury i topografii Krakowa dziwnym trafem zbiegało się z odkrywaniem kolejnych niesamowitych smaków i lokali. Stradom już na zawsze będzie mi się kojarzył z pysznymi piankami i kolorowymi lizakami pod różową markizą, a Kazimierz z kawiarnio-restauracjami w obszernych podwórkach otoczonych winoroślami i ostro-mdłym smakiem hummusa. Najpyszniejsze lody o smaku papieskiej kremówki (jak i same kremówki) znalazłam w drodze z rynku staromiejskiego do kościoła Piotra i Pawła. Wcześniej minęłam Krakowski Kredens, a chwilę później Fabrykę Cukierków. Można oszaleć? Bynajmniej! W takim miejscu dobry humor jest gwarantowany, a czas dobrze wykorzystany do ostatniej milisekundy. ;)






Bombonierka była pierwszym słodkim zaskoczeniem, jakie mnie spotkało następnego dnia rano po przyjeździe do stolicy Małopolski. Zatrzymałam się na Stradomie - fantastycznej dzielnicy, z której piechotą można dojść w 10 minut na Wawel; zresztą wszędzie stąd blisko, a komunikacja jest fenomenalna! Zdążyłam wyjść z kamienicy i przejść parę kroków do skrzyżowania i wpadłam po uszy... wprost pod różową markizę.











Słodki image witryny nie był w stanie dorównać wnętrzu - miałam wrażenie, że trafiłam do Miodowego Królestwa ze świata Harry'ego Pottera w wersji dla dziewczynek mniejszych i większych! Wśród mnóstwa półek, słoików, koszyczków i kubełków prawie straciłam poczucie czasu i gdyby nie poganianie ekipy podróżniczek spędziłabym tam pewnie z pół dnia... Ale czy można nie ulec urokowi takiego miejsca i dokonać szybkiej decyzji?!






Nie pytajcie, jak wielkie były moje zapasy, dość powiedzieć, że wysłałam tam dwa dni później posłańca po dokładkę wielosmakowych i wielokolorowych puszystych pianek... ;)





Jeszcze tego samego dnia nasza ekipa podróżnicza wyruszyła na odkrywanie Kazimierza. To wyjątkowo klimatyczna dzielnica - pełna synagog, małych sklepów i charakterystycznej architektury. To, co najbardziej mi się tam spodobało, to tarasy na niektórych budynkach, które z daleka kuszą orzeźwiającą zielenią. Wiele z nich wykorzystano na potrzeby gastronomiczne, podobnie zresztą jak obszerne podwórka, zacienione drzewami i oplecione żywopłotami. Uwielbiałam zaglądać w takie miejsca z uczuciem zagłębiania się w bramy tajemniczego ogrodu. :)






Ale na lunch skusiło mnie zupełnie inne miejsce - Cheder Cafe. Mój wzrok przyciągnęło oryginalne wejście i egzotyczne menu. Wnętrze tchnie spokojem i niezwykłą aurą, idealną dla strudzonych podróżników, jak i dla poszukujących skupienia przy pracy. :)






Cheder Cafe serwuje smaki izraelskie, bliskowschodnie i śródziemnomorskie. Nasze (jakże smaczne!) wybory, to: izraelski hummus (tradycyjna bliskowschodnia pasta z ciecierzycy z sosem kuminowym i grillowaną pitą - koniecznie wrócę po nią przy kolejnej wizycie! <3), baklava (rodzaj słodkiego ciasta), trufle ze Słodkiej Manufaktury Leona (polecam żądnym oryginalnych przysmaków), lemoniada rabarbarowa i koktajl bananowo-daktylowy z gałką muszkatołową i silanem (w życiu nie próbowałam lepszego!).










Na krakowską ulewę też się znajdzie miejsce idealne. Dla mnie to Pijalnia Czekolady Wedel, umiejscowiona w urokliwej kamieniczce Rynku Głównego, naprzeciw dorożek i Sukiennic. Czekolada to afrodyzjak i lekarstwo na wszelkie smutki (i nie tylko), tak więc deszczowa pora jest w sam raz na szklaneczkę słodkiego, ciepłego (lub trochę mniej, bo Pijalnia ma w ofercie także czekolady na zimno) małego co nieco. ;)









Ci, którzy znają moją miłość do czekolady we wszelkich odmianach domyślają się, jaką katorgą było dla mnie dokonanie jakiegoś wyboru... Ostatecznie zdecydowałam się na gorącą mleczną cynamonową (cynamon to moja druga równorzędna miłość), a w ramach dodatku - orzeźwiającą nutę miętową. Moje towarzyszki także miały spore zamówienia, nie mówiąc już o dodatkowych zakupach poczynionych w sklepie Wedla (koniecznie spróbujcie przepysznych czekoladowych mieszadełek do kawy lub mleka!). Kiedy tylko dostałyśmy zamówienia z ogólnego zachwytu i radości zapomniałyśmy o dokumentacji... Została już tylko resztka na dnie kieliszka, kiedy przypomniałam sobie, że nie mam zdjęcia do fotorelacji... Wybaczcie. ;)







P.S. W dniu odjazdu dostałam od mojej ekipy Migdały Szczęścia z Bombonierki - pięć sztuk, po jednej na każde życzenie. Mają moc tylko wtedy, jeśli otrzymacie je od kogoś, kto Wam dobrze życzy. ;) Jeszcze zostały mi dwa migdały... A trzy życzenia są w trakcie realizacji i chyba bardzo powoli, ale jednak zmierzam ku swoim celom. ;) 


* Z powodu takiego formatu bloga wstawiam zdjęcia w pomniejszeniu. Chcesz zobaczyć większą rozdzielczość? Wystarczy, że klikniesz zdjęcie. :)