W podróżach najbardziej lubię to, że uruchamiają wszystkie zmysły. A jeśli o zmysły chodzi, to nic ich tak nie pobudza jak jedzenie! Wbrew pozorom to nie tylko zmysł smaku - liczy się też sposób podania, unoszący się już od progu kawiarni zapach prażonej kawy, czy szelest zawijanej torebki ze słodyczami. Tyle zmysłowych rozkoszy! *
I choć wakacje już dawno za nami, ja właśnie w takie szare, jesienne wieczory uwielbiam sycić się wspomnieniem tamtych zapachów, widoków i dźwięków, dlatego dziś zabieram Was w mini-podróż kulinarną do Krakowa. :)
Moje wakacyjne zwiedzanie architektury i topografii Krakowa dziwnym trafem zbiegało się z odkrywaniem kolejnych niesamowitych smaków i lokali. Stradom już na zawsze będzie mi się kojarzył z pysznymi piankami i kolorowymi lizakami pod różową markizą, a Kazimierz z kawiarnio-restauracjami w obszernych podwórkach otoczonych winoroślami i ostro-mdłym smakiem hummusa. Najpyszniejsze lody o smaku papieskiej kremówki (jak i same kremówki) znalazłam w drodze z rynku staromiejskiego do kościoła Piotra i Pawła. Wcześniej minęłam Krakowski Kredens, a chwilę później Fabrykę Cukierków. Można oszaleć? Bynajmniej! W takim miejscu dobry humor jest gwarantowany, a czas dobrze wykorzystany do ostatniej milisekundy. ;)
Bombonierka była pierwszym słodkim zaskoczeniem, jakie mnie spotkało następnego dnia rano po przyjeździe do stolicy Małopolski. Zatrzymałam się na Stradomie - fantastycznej dzielnicy, z której piechotą można dojść w 10 minut na Wawel; zresztą wszędzie stąd blisko, a komunikacja jest fenomenalna! Zdążyłam wyjść z kamienicy i przejść parę kroków do skrzyżowania i wpadłam po uszy... wprost pod różową markizę.
Słodki image witryny nie był w stanie dorównać wnętrzu - miałam wrażenie, że trafiłam do Miodowego Królestwa ze świata Harry'ego Pottera w wersji dla dziewczynek mniejszych i większych! Wśród mnóstwa półek, słoików, koszyczków i kubełków prawie straciłam poczucie czasu i gdyby nie poganianie ekipy podróżniczek spędziłabym tam pewnie z pół dnia... Ale czy można nie ulec urokowi takiego miejsca i dokonać szybkiej decyzji?!
Nie pytajcie, jak wielkie były moje zapasy, dość powiedzieć, że wysłałam tam dwa dni później posłańca po dokładkę wielosmakowych i wielokolorowych puszystych pianek... ;)
Nie pytajcie, jak wielkie były moje zapasy, dość powiedzieć, że wysłałam tam dwa dni później posłańca po dokładkę wielosmakowych i wielokolorowych puszystych pianek... ;)
Jeszcze tego samego dnia nasza ekipa podróżnicza wyruszyła na odkrywanie Kazimierza. To wyjątkowo klimatyczna dzielnica - pełna synagog, małych sklepów i charakterystycznej architektury. To, co najbardziej mi się tam spodobało, to tarasy na niektórych budynkach, które z daleka kuszą orzeźwiającą zielenią. Wiele z nich wykorzystano na potrzeby gastronomiczne, podobnie zresztą jak obszerne podwórka, zacienione drzewami i oplecione żywopłotami. Uwielbiałam zaglądać w takie miejsca z uczuciem zagłębiania się w bramy tajemniczego ogrodu. :)
Ale na lunch skusiło mnie zupełnie inne miejsce - Cheder Cafe. Mój wzrok przyciągnęło oryginalne wejście i egzotyczne menu. Wnętrze tchnie spokojem i niezwykłą aurą, idealną dla strudzonych podróżników, jak i dla poszukujących skupienia przy pracy. :)
Cheder Cafe serwuje smaki izraelskie, bliskowschodnie i śródziemnomorskie. Nasze (jakże smaczne!) wybory, to: izraelski hummus (tradycyjna bliskowschodnia pasta z ciecierzycy z sosem kuminowym i grillowaną pitą - koniecznie wrócę po nią przy kolejnej wizycie! <3), baklava (rodzaj słodkiego ciasta), trufle ze Słodkiej Manufaktury Leona (polecam żądnym oryginalnych przysmaków), lemoniada rabarbarowa i koktajl bananowo-daktylowy z gałką muszkatołową i silanem (w życiu nie próbowałam lepszego!).
Ale na lunch skusiło mnie zupełnie inne miejsce - Cheder Cafe. Mój wzrok przyciągnęło oryginalne wejście i egzotyczne menu. Wnętrze tchnie spokojem i niezwykłą aurą, idealną dla strudzonych podróżników, jak i dla poszukujących skupienia przy pracy. :)
Cheder Cafe serwuje smaki izraelskie, bliskowschodnie i śródziemnomorskie. Nasze (jakże smaczne!) wybory, to: izraelski hummus (tradycyjna bliskowschodnia pasta z ciecierzycy z sosem kuminowym i grillowaną pitą - koniecznie wrócę po nią przy kolejnej wizycie! <3), baklava (rodzaj słodkiego ciasta), trufle ze Słodkiej Manufaktury Leona (polecam żądnym oryginalnych przysmaków), lemoniada rabarbarowa i koktajl bananowo-daktylowy z gałką muszkatołową i silanem (w życiu nie próbowałam lepszego!).
Na krakowską ulewę też się znajdzie miejsce idealne. Dla mnie to Pijalnia Czekolady Wedel, umiejscowiona w urokliwej kamieniczce Rynku Głównego, naprzeciw dorożek i Sukiennic. Czekolada to afrodyzjak i lekarstwo na wszelkie smutki (i nie tylko), tak więc deszczowa pora jest w sam raz na szklaneczkę słodkiego, ciepłego (lub trochę mniej, bo Pijalnia ma w ofercie także czekolady na zimno) małego co nieco. ;)
P.S. W dniu odjazdu dostałam od mojej ekipy Migdały Szczęścia z Bombonierki - pięć sztuk, po jednej na każde życzenie. Mają moc tylko wtedy, jeśli otrzymacie je od kogoś, kto Wam dobrze życzy. ;) Jeszcze zostały mi dwa migdały... A trzy życzenia są w trakcie realizacji i chyba bardzo powoli, ale jednak zmierzam ku swoim celom. ;)
* Z powodu takiego formatu bloga wstawiam zdjęcia w pomniejszeniu. Chcesz zobaczyć większą rozdzielczość? Wystarczy, że klikniesz zdjęcie. :)