piątek, 6 czerwca 2014

Stare, ale jare - czyli o tym, że w teatrze klasycy nadal mają się dobrze

Na ostatnich zajęciach z analizy dramatu profesor rzekł do nas: "A teraz, żeby państwo nie myśleli, że czytamy tylko takie starocie, dostaniecie do przeczytania sztukę Masłowskiej". Zdębiałam! Masłowska i dramatopisarstwo? Pisarka, piosenkarka, celebrytka i dramatopisarka w jednym! Jak to mówią: jeśli coś jest do wszystkiego, to jest do... 


Na polskiej scenie teatralnej pojawia się coraz więcej współczesnych tekstów teatralnych (już nie stricte dramatów!). Nie chcę przesądzać, czy to dobrze, czy źle - zmiany są rzeczą normalną, ważne, żeby szły w dobrym kierunku. Czy jednak aby na pewno idą? Chyba niekoniecznie - widzę to po recenzjach i opiniach teatrologów ze swojego środowiska uniwersyteckiego, zresztą studenci też raczej podzielają ich opinię. Adaptacje współczesnych tekstów mają to do siebie, że rzadko kiedy są w stanie wyjść poza to, co proponuje tekst, wydobyć z nich drugie dno, pogłębić ich analizę. Wciąż znacznie większe możliwości reinterpretacyjne dają "starocie" klasyki dramatu oraz nowsze teksty o charakterze intertekstualnym, takie jak chociażby sztuka Toma Stopparda - "Rosencrantz i Guildenstern nie żyją". Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu może poszczycić się jej genialną adaptacją (sztuka odwołuje się do zdarzeń "Hamleta" Williama Szekspira, które rozpatrywane są z perspektywy przyjaciół Hamleta, co staje się przyczyną do opowiedzenia ich własnej historii). Jest świeżo, nowocześnie, a przy tym głęboko i po szekspirowsku.

Zastanawialiście się jednak, co sprawia, że mimo wszystko szybciej pójdziemy na spektakl pod znanym tytułem, niż jakąś dziwaczną nowość? Choć pewnie długo można o tym myśleć i dyskutować, to wydaje mi się, że głównie chodzi nam o poczucie bezpieczeństwa. Wybieramy coś znajomego, do czego mamy pewne podstawy, a jednocześnie wciąż liczymy, że zostaniemy w jakiś sposób zaskoczeni. Niekoniecznie musieliśmy wcześniej znać ten dramat - wystarczy, że wiemy co nieco o jego autorze. Albo kojarzymy tytuł. Znacie to? Carmen, My Fair Lady, Madame Butterfly? Pewnie! Tak samo: jeśli czytaliście kiedykolwiek Czechowa i zachwyciliście się nim, to jest wielkie prawdopodobieństwo, że wybierzecie się na inną jego sztukę do teatru. Ja tak zrobiłam - i nie żałuję.



Źródło: http://teatrpolonia.pl/event-data/1330/32-omdlenia



Zupełnie odrębną rzeczą jest kwestia chodzenia do teatru "na aktora". Powszechna przed wojną, w naszym popkulturalnym świecie zaczyna ponownie dochodzić do głosu. Zdarzyło się Wam wybrać na jakiś spektakl, bo na afiszu widniało głośne nazwisko, albo znajoma twarz? No właśnie.
Miesiąc temu całkowicie uległam magii trzech wielkich nazwisk polskiego teatru - Janda, Stuhr i Gogolewski. Ze spektaklem na podstawie jednoaktówek Czechowa, gościnnie w toruńskim Teatrze im. Wilama Horzycy. Czego można było chcieć więcej?
W momencie, gdy piszę ten post, "32 OMDLENIA" zostały zagrane już 103 razy! Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że sukces przedstawienia jest zasłużony - jeśli tylko będziecie mieli okazję, odwiedźcie Teatr Polonia w Warszawie 17, 18, 19 lub 20 sierpnia o 19:30. Czemu? "32 OMDLENIA" mają wszystko to, co w teatrze lubię najbardziej! Otóż ten "staroć", ten klasyczny Czechow, zachwyci Was pięknymi epokowymi kostiumami i zaskoczy scenografią oszczędną na tyle, żeby zaznaczyć przestrzeń i czas, a przy tym nie zawęzić, lecz rozbudzić Waszą wyobraźnię. A gra aktorska? Dość powiedzieć, że Jerzy Stuhr jest tak samo zabawny na scenie, jak w swoich najlepszych filmowych rolach komediowych, Ignacy Gogolewski w niezwykły sposób zmienia się ze służącego w pana domu, a Krystyna Janda przyciąga wzrok każdym najdrobniejszym gestem. Jeśli chcecie zobaczyć dobrą sztukę w mistrzowskim wykonaniu - nie zastanawiajcie się długo i już zaplanujcie wakacyjny wypad do teatru! :)


A co do Masłowskiej - zabierałam się do lektury jej dramatu ze średnim entuzjazmem (nie przebrnęłam przez ani jedną jej powieść...). Czytanie dramatu - o dziwo -  ukończyłam, ale wciąż pozostałam fanką klasyków... ;) Teraz z ciekawością czekam na sceniczną adaptację "Między nami dobrze jest", bo tekst mnie zaciekawił, choć nie porwał. A kto chce wiedzieć, jak ostatecznie oceniłam dzieło Masłowskiej, niech sprawdzi na lubimyczytac.pl! :)


3 komentarze:

  1. Szczerze mowiac, majac do wyboru sztuke klasyczna albo wspolczesna, predzej chyba wybralabym sie na klasyczna... ale glowy nie dam, czy bylby to dobry wybor. Zalezy od podejscia do sztuki. Bylam kiedys na "Krolu Edypie" w interpretacji, hm, bardzo wspolczesnej (m.in. mocno rozneglizowana Jokasta jezdzaca po scenie w czerwonym fotelu) i niespecjalnie mnie to pociagalo. :D / R.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, czasem można się zawieść - sama mam niezbyt przyjemne doświadczenia ze sztukami klasycznymi we współczesnym ujęciu. ;) Mimo wszystko jestem za tym, że klasyka daje więcej możliwości interpretacyjnych i w tych dobrze poprowadzonych zawsze się obroni. ;)

      Usuń
  2. Ja się już od jakiegoś czasu planuję zabrać za Masłowską bo film na podstawie "Wojny polsko-ruskiej" bardzo dobry moim zdaniem. Za dramat się pewnie nie zabiorę, bo wolę je oglądać, a nie czytać. 32 omdleń zazdroszczę, miałyśmy iść z koleżanką, ale cena była kosmiczna i przerosła możliwości zwykłego studenta:(

    OdpowiedzUsuń